Odwieczny dylemat: czy pozbyć się blizn czy nawilżać skórę twarzy? A co gdyby dało się i tak i tak? Gorzej a co kiedy tak i tak jest wręcz wskazane do walki z niedoskonałościami?
Jako posiadaczka cery trądzikowej i jednocześnie potrądzikowych blizn w skali makro musiałam poszukać złotego środka. Z wiekiem moja cera płata mi figle, z nagminnie tłustej stała się wrażliwa, miejscami przesuszona, czasem wciąż tłusta i ciągle problematyczna. Przez bardzo długi czas wyrażony nawet w latach, chodziłam na profesjonalne zabiegi do kosmetyczki, były to między innymi: mikrodermabrazje, peelingi kawitacyjne, zabiegi kwasami, comiesięczne oczyszczanie mechaniczne twarzy (coś na zasadzie igła w dłoń, nakłucie i wyciskanie "przyjaciela") i tak jakieś 7 do 10 lat. W pewnym momencie skóra sama się wyciszyła i przestała wyrzucać na wierzch wulkany. Więc i moje wizyty u kosmetyczki polegały już tylko na spłycaniu blizn, tu właśnie do akcji wkroczyła mikrodermabrazja. Zabieg do tanich nie należy, miałam ją robioną raz w tygodniu przez dwa i pół miesiąca co znacznie nadwerężyło mój budżet a efekt no cóż chyba spodziewałam się czegoś więcej. Było widać nieznaczna różnicę ale nie było efektu wow na który wtedy bardzo liczyłam. Minęło parę lat i skóra naturalnie, sama lekko się spłyciła, blizny pojaśniały, "dziury" zrobiły się jakby mniejsze. Dopóki nie dorwałam się pewnego kremu nawet mi to odpowiadało.
No właśnie:) i tu pojawia się mój bohater.
Krem z masy perłowej NOSCAR przeciw bliznom. Wg producenta jakim jest A-Z Medica, krem w swoim składzie zawiera masę perłową, kwas hialuronowy i komórki macierzyste. Nie jestem w stanie tego sprawdzić ale jestem w stanie ocenić działanie kremu na moją skórę. Nakładam a właściwie wmasowuje krem na oczyszczona skórę twarzy, konsystencja jest kremowa wraz z masażem staje się lekko pudrowa, co jest dla mnie plusem bo daje to efekt zmatowienia cery. Krem nie roluje się, bardzo szybko wchłania, zostawia uczucie bardzo gładkiej, wyrównanej kolorystycznie cery. Jedynym jego minusem jest, no właśnie według mnie bardzo słabo nawilża ale nie takie jego zadanie. Makijaż na kremie bardzo dobrze się trzyma. Zdarza mi się nie przypudrowywać twarzy bo mat po kremie bardzo ładnie się trzyma.
Co z efektem po dłuższym stosowaniu? Na swojej skórze zauważyłam znaczne spłycenie i rozjaśnienie blizn. Stosuje krem od około pięciu miesięcy. Krem ma bardzo charakterystyczny zapach, nie jest nieprzyjemny ale wolałabym jakby jednak pachniał inaczej lub nie pachniał wcale:)
Z efektów jestem bardzo zadowolona, możliwe że to prawo pierwszego opakowania ale to się okaże z czasem, jak narazie jest to mój numer jeden w walce z bliznami.
Jak już wspomniałam krem nie nawilża, więc zdarza mi się stosować go naprzemiennie z drugim bardzo dobrym kremem, który jest mega nawilżający, wręcz bardzoooo mokry.
Dermedic Hydrain3 Hialuro, bardzo przyzwoity nawilżający krem. Jest to mój pomocnik przy NOSCAR, który nie zawsze pozwala mi poczuć się komfortowo przez swoje wykończenie. Zdarza mi się w newralgiczne przesuszone miejsca nałożyć oba kremy jeden po drugim. Nie gryzą się i nie robią mi krzywdy. Dermedic ma bardzo ciekawą konsystencję kremowego żelu. Ładnie się wchłania ale zostawia na twarzy mokre wykończenie. Co nie jest uciążliwe, bo krem ładnie współgra z większością podkładów i pudrów które używam. Nie roluje się i bardo dobrze nawilża.
Oba te kremy śmiało mogę polecić, sama również nie zamierzam się z nimi rozstawać. Przynajmniej do czasu gdy widzę efekty ich działania.
niedziela, 4 grudnia 2016
niedziela, 27 listopada 2016
Dobre "napięcie"
Nie znam kobiety, która nie miałaby czegoś do zarzucenia swoim nogom, a to za grube, a to za chude, a bo za duży cellulit! - no właśnie zatrzymajmy się przy cellulicie. Niestety jestem posiadaczką sporej ilości "skórki pomarańczy". Wynika to zapewne trochę z mojej tuszy, która do jakiś chudych nie należy ale myślę, że część to po prostu taka moja uroda. No dobrze uroda urodą ale coś z tym zrobić trzeba, tylko co?
Ja walczyłam początkowo tylko ćwicząc, jestem typem, który łapie zapały na ćwiczenia ale niestety nigdy nie potrafię w nich wytrwać dłużej niż pół roku i efekt napiętej skóry i zmniejszenia się cellulitu utrzymuje się tylko w okresie wykonywania regularnych ćwiczeń.
Jako, że zapał mam słomiany postanowiłam spróbować zewnętrznego wspomagania walki z cellulitem. Nie chciałam wydawać fortuny za którą chowałoby się wyłącznie moje lenistwo więc wybór padł na Bioliq- Balsam antycellulitowy.
Sam balsam ma działać za sprawą jednego ze składników jakim jest Garcinia Cambogia bardziej znana jako mangostan. Bardzo często dodawana do preparatów wspomagających odchudzanie czyli może coś w tym jest. Co prawda w balsamie mangostan występuje dość daleko w składzie, ale trzeba mieć nadzieje, zresztą liczy się efekt.
Moim zdaniem efekt jest zadowalający, regularnie używałam balsamu trzy miesiące, zresztą wciąż go używam. Co zaobserwowałam, wyraźnie napiętą i delikatnie nawilżoną skórę, balsam wcierałam w uda oraz brzuch zarówno tu i tu ogólny stan skóry się poprawił. Dodatkowo balsam ma bardzo przyjemna kremową konsystencję i piękny lekko cytrusowy zapach, który dość długo utrzymuje się na skórze. Wydaje mi się, że cellulit się zmniejszył nawet mój mąż dostrzegł sporą zmianę wiec Bioliq idealnie spełnił swoje zadanie, nie wiem jak skóra reagowałaby gdybym przestała używać balsamu ale po co odstawiać coś co dobrze się sprawdza i sprawa przyjemność?:)
Ja walczyłam początkowo tylko ćwicząc, jestem typem, który łapie zapały na ćwiczenia ale niestety nigdy nie potrafię w nich wytrwać dłużej niż pół roku i efekt napiętej skóry i zmniejszenia się cellulitu utrzymuje się tylko w okresie wykonywania regularnych ćwiczeń.
Jako, że zapał mam słomiany postanowiłam spróbować zewnętrznego wspomagania walki z cellulitem. Nie chciałam wydawać fortuny za którą chowałoby się wyłącznie moje lenistwo więc wybór padł na Bioliq- Balsam antycellulitowy.
Sam balsam ma działać za sprawą jednego ze składników jakim jest Garcinia Cambogia bardziej znana jako mangostan. Bardzo często dodawana do preparatów wspomagających odchudzanie czyli może coś w tym jest. Co prawda w balsamie mangostan występuje dość daleko w składzie, ale trzeba mieć nadzieje, zresztą liczy się efekt.
Moim zdaniem efekt jest zadowalający, regularnie używałam balsamu trzy miesiące, zresztą wciąż go używam. Co zaobserwowałam, wyraźnie napiętą i delikatnie nawilżoną skórę, balsam wcierałam w uda oraz brzuch zarówno tu i tu ogólny stan skóry się poprawił. Dodatkowo balsam ma bardzo przyjemna kremową konsystencję i piękny lekko cytrusowy zapach, który dość długo utrzymuje się na skórze. Wydaje mi się, że cellulit się zmniejszył nawet mój mąż dostrzegł sporą zmianę wiec Bioliq idealnie spełnił swoje zadanie, nie wiem jak skóra reagowałaby gdybym przestała używać balsamu ale po co odstawiać coś co dobrze się sprawdza i sprawa przyjemność?:)
wtorek, 22 listopada 2016
Coś na rozgrzewkę
Przy okazji chłodnego i wietrznego wieczoru pomyślałam o kremie rozgrzewającym stopy bo kto nie lubi ciepełka?:) Krem którego używam to Nivelazione Farmona-Krem delikatnie rozgrzewający do zimnych stóp, niech nie zwiedzie nazwa delikatnie rozgrzewający. Według mnie to porządny ogrzewacz a w połączeniu ze skarpetami tworzy istna farelkę:)
Krem swoje działanie zawdzięcza dodatkom takim jak kapsaicyna, która poprzez swoje miejscowe działanie drażniące wywołuje uczucie ciepła dodatkowo krem zawiera olejek cynamonowy, którym zresztą pachnie i ekstrakt z borowiny, poprawia przez to ukrwienie stóp i stopniuje efekt rozgrzewający. Jednocześnie krem jest całkiem dobrym kremem regenerującym skórę stóp, dodatkowo zapach cynamonowy odpręża i relaksuje po ciężkim dniu dla mnie krem idealny na chłodne jesienno zimowe wieczory.
Krem występuje w tubce 75 ml z wygodnym zamknięciem na klips.
Krem może być pomocny nie tylko zmarzluchom ale również świetnie sprawdza się w leczeniu przeziębienia, od dawna babcie powtarzały, że wymoczenie nóg w gorącej wodzie to lekarstwo na przeziębienie. Tutaj jest ta sama zasada tylko w trochę nowszej formule ale działanie identyczne:)
Gorąco polecam;)
Krem swoje działanie zawdzięcza dodatkom takim jak kapsaicyna, która poprzez swoje miejscowe działanie drażniące wywołuje uczucie ciepła dodatkowo krem zawiera olejek cynamonowy, którym zresztą pachnie i ekstrakt z borowiny, poprawia przez to ukrwienie stóp i stopniuje efekt rozgrzewający. Jednocześnie krem jest całkiem dobrym kremem regenerującym skórę stóp, dodatkowo zapach cynamonowy odpręża i relaksuje po ciężkim dniu dla mnie krem idealny na chłodne jesienno zimowe wieczory.
Krem występuje w tubce 75 ml z wygodnym zamknięciem na klips.
Krem może być pomocny nie tylko zmarzluchom ale również świetnie sprawdza się w leczeniu przeziębienia, od dawna babcie powtarzały, że wymoczenie nóg w gorącej wodzie to lekarstwo na przeziębienie. Tutaj jest ta sama zasada tylko w trochę nowszej formule ale działanie identyczne:)
Gorąco polecam;)
Piękno zaklęte w kuli
Kto nie lubi długich kąpieli, szczególnie w długie, chłodne jesienne wieczory. A gdyby jeszcze ta kąpiel jednocześnie łechtała nasz zmysł zapachu i dodatkowo nawilżała nam ciało na najbliższy tydzień bez konieczności użycia balsami? O tak to byłaby istna przyjemność ale czy takie coś jest możliwe?
Okazuje się, że tak. Jakiś czas temu miałam przyjemność wypróbować markę Tso Moriri, która rozpieszcza szeroką gamą kosmetyków pielęgnacyjnych i pachnących dodatków do domu. Na stronie producenta http://www.tsoonline.pl/ do której odsyłam w celu zapoznania z całą ofertą znajdziemy opis poszczególnych produktów oraz zapoznamy się z idea firmy. W skrócie firma zajmuje się produkcją kosmetyków ekologicznych w 100% wykorzystuje składniki pochodzenia naturalnego, bazuje na takich podłożach jak olej kokosowy, masło z owocu mango, ekstrakt z bawełny i wiele innych cudów. Dodatkowo kosmetyki nie zawierają parabenów, produktów ropopochodnych, używają wyłącznie produktów w 100% bezpiecznych i zdrowych dla skóry. Istny ideał, i bardzo miło mi to przyznać ale odzwierciedla się to w działaniu. Sama nazwa marki Tso Moriri jest bardzo ciekawa, pochodzi od nazwy jednego z najwyżej położonych jezior na świecie, jeziora znajdującego w Indiach zasilanego wyłącznie przez wody z topniejącego śniegu i lodowca. Jestem zszokowana i bardzo mile zaskoczona pomysłem na markę.
W moje ręce wpadło kilka kul do kąpieli i kilka uroczych mydełek naturalnych. Jedną z moich ulubionych była kula "Siedem dni piękna"- beżowo złota, pięknie pachnąca kula. Wrzucona do wanny delikatnie musuje i zabójczo pięknie pachnie. Jest to kula nawilżająca zawiera ekstrakt z grejpfruta, mandarynki, kardamonu i przepiękne złote drobinki. Kąpiel z kulą jest rozkoszą dla zmysłów, skóra po kąpieli pięknie się mieni i jest nawilżona na tyle mocno, że przez tydzień nie musiałam używać balsamu. Podobnie sprawa się z ma z kolejna lubianą przez mnie kulą, "Kula Złota" podobnie jak wcześniejsza genialnie nawilża, ale zawiera więcej złotych drobinek. Jest idealna przed większymi wyjściami ale też w lecie gdy drobinki pięknie podbijają opaleniznę. Moim ostatnim zakupem jest kula "Czysty Kaszmir i bawełna" pięknie pachnie zapach utrzymuje się bardzo długo, nawilża i jak dla mnie bardzo dobrze relaksuje. Próbowałam kilki kul Tso Moriri wszystkie pachniały obłędnie i mniej lub bardziej nawilżały ale wszystkie sprawiły mi wielką przyjemność.
Przy okazji zakupu kuli, zaopatrzyłam się w kilka mini mydełek w kształcie serduszek i gwiazdek część z drobinkami pelingującymi, wszystkie mydła nie wysuszają skóry i bardzo dobrze myją skórę a do tego przeuroczo wyglądają. Ostatnio spotkałam mini mydełka w kształcie róż oraz klocków lego (takie miłe wspomnienie dzieciństwa).
Myślę, że to nie koniec mojej przygody z Tso moriri, teraz mam ochotę wypróbować ich masła do ciała i świece zapachowe, które zapowiadają się całkiem przyjemnie, w sam raz na jesienne wieczory:)
Okazuje się, że tak. Jakiś czas temu miałam przyjemność wypróbować markę Tso Moriri, która rozpieszcza szeroką gamą kosmetyków pielęgnacyjnych i pachnących dodatków do domu. Na stronie producenta http://www.tsoonline.pl/ do której odsyłam w celu zapoznania z całą ofertą znajdziemy opis poszczególnych produktów oraz zapoznamy się z idea firmy. W skrócie firma zajmuje się produkcją kosmetyków ekologicznych w 100% wykorzystuje składniki pochodzenia naturalnego, bazuje na takich podłożach jak olej kokosowy, masło z owocu mango, ekstrakt z bawełny i wiele innych cudów. Dodatkowo kosmetyki nie zawierają parabenów, produktów ropopochodnych, używają wyłącznie produktów w 100% bezpiecznych i zdrowych dla skóry. Istny ideał, i bardzo miło mi to przyznać ale odzwierciedla się to w działaniu. Sama nazwa marki Tso Moriri jest bardzo ciekawa, pochodzi od nazwy jednego z najwyżej położonych jezior na świecie, jeziora znajdującego w Indiach zasilanego wyłącznie przez wody z topniejącego śniegu i lodowca. Jestem zszokowana i bardzo mile zaskoczona pomysłem na markę.
W moje ręce wpadło kilka kul do kąpieli i kilka uroczych mydełek naturalnych. Jedną z moich ulubionych była kula "Siedem dni piękna"- beżowo złota, pięknie pachnąca kula. Wrzucona do wanny delikatnie musuje i zabójczo pięknie pachnie. Jest to kula nawilżająca zawiera ekstrakt z grejpfruta, mandarynki, kardamonu i przepiękne złote drobinki. Kąpiel z kulą jest rozkoszą dla zmysłów, skóra po kąpieli pięknie się mieni i jest nawilżona na tyle mocno, że przez tydzień nie musiałam używać balsamu. Podobnie sprawa się z ma z kolejna lubianą przez mnie kulą, "Kula Złota" podobnie jak wcześniejsza genialnie nawilża, ale zawiera więcej złotych drobinek. Jest idealna przed większymi wyjściami ale też w lecie gdy drobinki pięknie podbijają opaleniznę. Moim ostatnim zakupem jest kula "Czysty Kaszmir i bawełna" pięknie pachnie zapach utrzymuje się bardzo długo, nawilża i jak dla mnie bardzo dobrze relaksuje. Próbowałam kilki kul Tso Moriri wszystkie pachniały obłędnie i mniej lub bardziej nawilżały ale wszystkie sprawiły mi wielką przyjemność.
Przy okazji zakupu kuli, zaopatrzyłam się w kilka mini mydełek w kształcie serduszek i gwiazdek część z drobinkami pelingującymi, wszystkie mydła nie wysuszają skóry i bardzo dobrze myją skórę a do tego przeuroczo wyglądają. Ostatnio spotkałam mini mydełka w kształcie róż oraz klocków lego (takie miłe wspomnienie dzieciństwa).
Myślę, że to nie koniec mojej przygody z Tso moriri, teraz mam ochotę wypróbować ich masła do ciała i świece zapachowe, które zapowiadają się całkiem przyjemnie, w sam raz na jesienne wieczory:)
wtorek, 15 listopada 2016
Nocna naprawa
Dziś może coś o nocnych rytuałach piękna.
Jako posiadaczka, cery mieszanej z tendencją do przesuszania, często sięgam po wszelkiego rodzaju maski i maseczki do twarzy. Jednocześnie jestem bardzo zmienna i niestety nie umiem z uporem maniaka, regularnie ich stosować, choć za każdym razem właśnie tak sobie obiecuje. Do niedawna moimi ulubionymi maseczkami były wszelkiego rodzaju nawilżacze bez większego efektu przeciwzmarszczkowego czy przeciwstarzeniowego, po prostu sięgałam po to co było najłatwiej dostępne, oby było napisane nawilżająca i ciach lądowało na mojej twarzy. Jednak po przekroczeniu magicznej liczby 25 lat i dobijaniu do 30 moja skóra zaczęła potrzebować czegoś więcej, zresztą moja próżna podświadomość też zażyczyła sobie efektu odmładzającego. Przeszukując czeluści sklepów i aptek natknęłam się na twór idealny.
Seria Night Activ Dermomask produkowana pod marką L`biotica. Zaopatrzyłam się w dwie wersje które najbardziej odpowiadały mi działaniem Złote Nici i Wypełnienie Zmarszczek, ogólnie dostępnych jest 8 wersji. Maseczki występują w saszetkach po 12 ml, dla mnie wielkość przeogromna i zazwyczaj jedną dzielę na trzy użycia. Maseczki są bardzo specyficznym produktem, producent zaleca ich aplikację między godziną 22.00 a 1.00 rzekomo są to godziny zwielokrotnionego podziału komórek skóry i efekt uzyskany przez zastosowanie maseczki będzie najbardziej spektakularny i ja się z tym zgadzam. Maseczka jest łatwa i przyjemna w użyciu, wystarczy rozprowadzić ją na oczyszczona skórę, odczekać do wchłonięcia, nadmiar ściągnąć wacikiem i dopiero rano umyć twarz letnią wodą. Dla mnie bajka, niczego nie trzeba ścierać, po prostu używam jak normalnego kremu.
Co do jej działania, zarówno złote nici jak i wypełnienie zmarszczek spisały się idealnie. Działanie maseczki Złote Nici wg producenta:
I mogę się pod tym podpisać, na mnie maseczka zrobiła piorunujące wrażenie. Rano czuję się faktycznie jak po dobrym zabiegu wypełniającym i nie jest to uczucie napuchnięcia tylko genialnego nawilżenia, idealnej gładkości i faktycznie wyglądam jakbym przespała przynajmniej 12 godzin.
Jako posiadaczka, cery mieszanej z tendencją do przesuszania, często sięgam po wszelkiego rodzaju maski i maseczki do twarzy. Jednocześnie jestem bardzo zmienna i niestety nie umiem z uporem maniaka, regularnie ich stosować, choć za każdym razem właśnie tak sobie obiecuje. Do niedawna moimi ulubionymi maseczkami były wszelkiego rodzaju nawilżacze bez większego efektu przeciwzmarszczkowego czy przeciwstarzeniowego, po prostu sięgałam po to co było najłatwiej dostępne, oby było napisane nawilżająca i ciach lądowało na mojej twarzy. Jednak po przekroczeniu magicznej liczby 25 lat i dobijaniu do 30 moja skóra zaczęła potrzebować czegoś więcej, zresztą moja próżna podświadomość też zażyczyła sobie efektu odmładzającego. Przeszukując czeluści sklepów i aptek natknęłam się na twór idealny.
Seria Night Activ Dermomask produkowana pod marką L`biotica. Zaopatrzyłam się w dwie wersje które najbardziej odpowiadały mi działaniem Złote Nici i Wypełnienie Zmarszczek, ogólnie dostępnych jest 8 wersji. Maseczki występują w saszetkach po 12 ml, dla mnie wielkość przeogromna i zazwyczaj jedną dzielę na trzy użycia. Maseczki są bardzo specyficznym produktem, producent zaleca ich aplikację między godziną 22.00 a 1.00 rzekomo są to godziny zwielokrotnionego podziału komórek skóry i efekt uzyskany przez zastosowanie maseczki będzie najbardziej spektakularny i ja się z tym zgadzam. Maseczka jest łatwa i przyjemna w użyciu, wystarczy rozprowadzić ją na oczyszczona skórę, odczekać do wchłonięcia, nadmiar ściągnąć wacikiem i dopiero rano umyć twarz letnią wodą. Dla mnie bajka, niczego nie trzeba ścierać, po prostu używam jak normalnego kremu.
Co do jej działania, zarówno złote nici jak i wypełnienie zmarszczek spisały się idealnie. Działanie maseczki Złote Nici wg producenta:
Dermomask
Night Active to intensywna linia przeciwstarzeniowa wykorzystująca cykl
wzmożonej, nocnej odnowy komórkowej. Natychmiastowo wydobywa naturalne
piękno skóry. Efekt jak po luksusowych zabiegach w gabinetach
kosmetycznych.
Maseczka naprawcza Night Active Złote Nici zawiera czyste 24k Złoto,
które inicjuje procesy regeneracji i odnowy na poziomie komórkowym.
Pobudza syntezę oraz sieciowanie włókien kolagenu i elastyny.
Przeciwstarzeniowe działanie maseczki potęguje zawartość aż 4% Matrigenics.14G,
stymulującego koncentratu odżywczego. Matrigenics.14G reaktywuje aż 14
genów odpowiedzialnych za zagęszczanie i reorganizację macierzy
międzykomórkowej skóry, prowadząc do korekty owalu i złagodzenia rysów
twarzy. Szlachetna esencja z Orchidei sprawia, że zabieg staje się luksusowym doznaniem, a skóra odzyskuje aksamitną gładkość i promienistość.
I mogę się pod tym podpisać, na mnie maseczka zrobiła piorunujące wrażenie. Rano czuję się faktycznie jak po dobrym zabiegu wypełniającym i nie jest to uczucie napuchnięcia tylko genialnego nawilżenia, idealnej gładkości i faktycznie wyglądam jakbym przespała przynajmniej 12 godzin.
Maseczka Wypełnienie zmarszczek zawiera 2% Lipo peptydu i 3% Kwas hialuronowy, działanie jest dla mnie bardzo podobne jak w przypadku Złotych Nici, nic dodać nic ująć ideały.
Z czystym sumieniem mogę polecić maseczki osobom przemęczonym, pragnącym poczuć się pięknie i ciekawym jaki efekt będzie na ich skórze, dla mnie WOW a dla Was?
niedziela, 13 listopada 2016
Zmolowane usta
Jestem fanką kolorów na ust, szczególnie wszystkich odcieni czerwieni:) Mam też swoje ulubione pomadki. Jeszcze do niedawna wszystko co błyszczało i się iskrzyło było super, aż pewnego razu nastała moda i uzasadniony szał na matowe usta. Ja również nie mogę przejść obok matów obojętnie i dałam się wciągnąć w ich umiłowanie.
Moją ulubioną marką pomadek lub jak kto woli szminek, jest marka Golden Rose której główna siedziba produkcyjna mieści się w Turcji. Pomadki GR są idealne, pigmentacja, konsystencja nawet smak do mnie przemawiają. Na tyle silnie polubiłam się z marką, że towarzyszyła mi w każdym ważniejszym wydarzeniu życiowym. Jedna z ulubionych serii pomadek to Matte Lipstic Crayon o tak:) to produkt idealny. W zależności od okazji mam swoje trzy ulubione kolory 02 kolor głębokiego czerwonego wina, idealny na wieczorowe wyjścia, 10 zgaszony piękny róż wpadający lekko w fiolet moja pomadka do poprawek w moim makijażu ślubnym, 18 blady róż z domieszką koralu i brzoskwini, taki dzienny bezpieczny kolor.
Pomadki maja bardzo dobrą pigmentację dość szybko zasychają na mat, niestety nie lubią przesuszonych ust bo podkreślają skórki, same też lekko wysuszają ale jest to do wytrzymania i nie daje jakiegoś dużego dyskomfortu, zawsze można lekko pociągnąć usta balsamem.
Moją ulubioną marką pomadek lub jak kto woli szminek, jest marka Golden Rose której główna siedziba produkcyjna mieści się w Turcji. Pomadki GR są idealne, pigmentacja, konsystencja nawet smak do mnie przemawiają. Na tyle silnie polubiłam się z marką, że towarzyszyła mi w każdym ważniejszym wydarzeniu życiowym. Jedna z ulubionych serii pomadek to Matte Lipstic Crayon o tak:) to produkt idealny. W zależności od okazji mam swoje trzy ulubione kolory 02 kolor głębokiego czerwonego wina, idealny na wieczorowe wyjścia, 10 zgaszony piękny róż wpadający lekko w fiolet moja pomadka do poprawek w moim makijażu ślubnym, 18 blady róż z domieszką koralu i brzoskwini, taki dzienny bezpieczny kolor.
Pomadki maja bardzo dobrą pigmentację dość szybko zasychają na mat, niestety nie lubią przesuszonych ust bo podkreślają skórki, same też lekko wysuszają ale jest to do wytrzymania i nie daje jakiegoś dużego dyskomfortu, zawsze można lekko pociągnąć usta balsamem.
Numerek 18
Moja kochana 10
A za oknem dziś panuje Pani Zima, niestety...
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)